niedziela, 13 kwietnia 2014

DWA


Browning naiwnie wierzył w to, że nie będzie musiał wracać do sytuacji, które spędzały mu sen z powiek, jeszcze wtedy, kiedy pracował w Londynie. Większe miasto, większa ilość przestępców i więcej możliwości zacierania śladów. Pamiętał, że z tamtejszym zespołem dwoili się i troili, aby wyłapywać pierwiastek przestępczy. Za wszelką cenę, służąc Królowej, chcieli sprawić, aby stolica była bezpieczna. Nie musiał się wysilać, aby pamięcią wrócić do nocy spędzonych w biurze lub na czatowaniu pod konkretnymi budynkami. Może to wtedy jego relacja z Diane uległa ochłodzeniu, kiedy nie wracał kilka dni z rzędu do domu, a kobieta sama musiała zajmować się dziećmi.
Teraz, siedząc za kierownicą swojego prywatnego samochodu, wpatrywał się w dom należący do niego. Przez zasłony w kuchennym oknie przebijała się lekka poświata sztucznego światła. Pozostała część domu zdawała się już dawno spać. I tak też na pewno było, dzieci od dawna leżały w swoich łóżkach, kto wie, Timothy’ego może w ogóle nie było – osiemnastolatek coraz rzadziej spędzał czas z rodziną, a kiedy już przebywał w domu, wiecznie kłócił się z młodszą o dwa lata siostrą. Andy miał dość rozgardiaszu i chaosu, który pochłaniał jego rodzinę. Może dlatego niechętnie wracał do żony, może dlatego specjalnie spóźniał się na kolacje. 
Dzisiaj miał wymówkę – wypad na piwo ze znajomymi z pracy z okazji urodzin. Nie mógł odmówić młodym, pełnym zapału ludziom i nieco starszemu detektywowi, który zawsze i wszędzie straszył wszystkich swoją formalnością, sztywnym zachowaniem i pustym spojrzeniem.
 Hugh Shermann był jego najlepszym kumplem w Walsingham, chociaż oboje wiedli dwa zupełnie różne żywoty, ale mimo wielu przeszkód i różnic, nie tylko w stylu bycia, ale też w podejściu do świata i ludzi, potrafili znaleźć wspólny język i niejednego wieczoru raczyć się piwem w podrzędnych pubach.
Browning wysiadł z samochodu, nawet nie próbując zachowywać się cicho. Trzasnął drzwiami i tak był pewien, że Diane usłyszała, jak kilkanaście minut temu podjechał pod garaż. Wchodząc do domu, zdziwił się, że w holu nie czekał na niego rozentuzjazmowany owczarek niemiecki, gotowy na wieczorną przebieżkę z właścicielem. Zamknął drzwi i ściągnął kurtkę, marszcząc nieznacznie czoło. Coś mu nie pasowało. Było zbyt cicho.
— Andy! 
Zaalarmowany nietypowym okrzykiem żony, pobiegł na pierwsze piętro, niemal potykając się o niespokojne zwierzę, krążące przy drzwiach pokoju Arthura.
— Di… — urwał i zatrzymał się w miejscu, widząc jak drobna kobieta klęczy na błękitnej wykładzinie, mając na udach głowę ich najmłodszego syna.
— Usłyszałam huk, musiał się przewrócić… ja… mówił… Andy… on… — Łapczywie nabrała powietrza w płuca, a Andrew dopiero teraz, w bladym świetle rzucanym przez nocną lampkę, zauważył na jej policzkach łzy. Diane, odkąd tylko pamiętał, była niezwykle wrażliwa i to on musiał podejmować większość decyzji za nich.
Stanowczo, niemal z tupetem. 
— Oddycha?  — spytał i kucnął przy kobiecie, przesuwając dłonią po jej ramieniu. Wpatrywał się w bladą twarz synka. Arthur zawsze był chorowity i świadczył o tym nawet jego wygląd: sporo chudszy od zdrowego rówieśnika, sporo niższy; drobniutki i większość czasu z pierwszych trzech lat swojego życia spędził w londyńskich szpitalach. Pobyt w Walsingham mu służył, dzięki bliskości morza, rześkiej bryzie i tym, że dom miał pokaźny ogród.
Mężczyzna kątem oka dostrzegł lekkie skinięcie głowy, które zapewne było odpowiedzią kobiety. Diane pociągnęła nosem, wierzchem dłoni ocierając wilgotny policzek. 
— Ubierz się, Diane. Szybko. Jedziemy do szpitala. 
— An…
— Diane! — zagrzmiał, nie chcąc teraz dyskutować ze swoją żoną. Sięgnął na łóżko po miękki koc z motywem sportowego samochodu. Owinął nim sześciolatka i wziął go na ręce, kierując swoje kroki z powrotem do auta.
W ostatnim czasie nie zauważał żadnych objawów mogących świadczyć o pogorszeniu stanu zdrowia, może dlatego, że mało czasu spędzał z rodziną. Albo nie chciał zauważać takich rzeczy. Diane szybko go dogoniła, zajmując tylne siedzenie wraz z nieprzytomnym dzieckiem. Andy posłał jej tylko krótkie spojrzenie, nie odzywając się już do niej ani jednym słowem.
Ruszył sprzed domu z piskiem opon. 


Bolała ją głowa.
Ludzie ubrani w różnokolorowe uniformy, przechadzali się tam i z powrotem, wyjątkowo zajęci. Wiele łóżek odgrodzonych cienkim materiałem białych parawanów było idealnym tłem dla zamieszania, które pozornie w ogóle nie istniało. O tej porze szpital powinien tętnić życiem tylko w nadzwyczajnych sytuacjach, przynajmniej takie wyobrażenie o instytucji miała Diane. Siedząc więc pod ścianą na twardym, plastikowym krześle mocno ściskała dłoń męża, próbując zebrać myśli. Obawiała się tego, że zaraz rozsuną się sterylne kotary, a lekarz dyżurujący nie przekaże im dobrych wieści.
Szpitalny, nocny gwar przyprawiał ją o coraz silniejszy ból głowy.
Pracownicy placówki nawet na moment przy nich nie przystawali, nie robili przerw po drodze, zatrzymywali się dopiero tam, gdzie dostrzegli swój cel. Ubrane na różowo pielęgniarki mimo później pory wciąż się uśmiechały. Kilku lekarzy w białych kitlach trzymało w rękach plastikowe kubki z parującymi napojami. Dość szybko do jej nozdrzy dotarł mało aromatyczny zapach kawy z automatu. Zacisnęła palce mocniej na dłoni męża, czując jak ten wyswobadza się z jej uścisku i wstaje. Tylko na moment przyjrzała się jego plecom, szerokim barkom i krótko ostrzyżonej głowie. Jasne światło zmusiło ją do tego, aby odwrócić wzrok. Znowu przyglądała się zapracowanym ludziom, którzy mówili zdecydowanie zbyt głośno i zbyt dużo. Najpierw rozprostowała palce prawej dłoni, następnie lewej, aby oprzeć je na udach i w końcu zacisnąć w pięści. Westchnęła, próbując nie zerkać nerwowo w stronę sterylnie czystych parawanów. 
Bolała ją głowa.


— Pan Browning? — Siwiejący już lekarz podszedł do Andy’ego, trzymając w rękach kartę. — Mamy wyniki — dodał szybko, kiedy komisarz skinął głową potwierdzając swoją tożsamość.
Kątem oka zerknął na siedzącą Diane. Widział jej przygarbioną sylwetkę, ale teraz nie miał ani czasu, ani ochoty, aby musieć zajmować się też nią. Nie pomagała mu. Kiedy tu przyjechali była rozhisteryzowana, teraz popadała w katatonię i miał wrażenie, że to może ona, nie Arthur, powinna zostać w szpitalu. Szybko przegonił te myśli, westchnął i spojrzał na lekarza. 
— Sądzę, że poza coraz bardziej postępującą astmą… pierwsze objawy…
Lekarz zaczął przeglądać historię chorób małego pacjenta, która była bardziej obszerna niż niektórych siedemdziesięciolatków, jacy skarżyli się jedynie na reumatyzm. 
— Trzy lata temu. 
— Właśnie, trzy lata temu. Przepiszemy mu mocniejsze leki. Mogą go państwo zaraz zabrać do domu.
Andy chciał coś odpowiedzieć. Zamiast tego poczuł rosnącą w gardle gule. Nie czuł ulgi. Nadal nie wierzył w to, że to tylko astma. Zesztywniały kark zaczynał pobolewać, ale mężczyzna przygarbił się jeszcze bardziej, wcale nie szukając ulgi. Skinął tylko głową, lekarz podszedł do kontuaru, prawdopodobnie przyszykować odpowiednie dokumenty i wypisać recepty. 
Usłyszał ciche westchnienie i łkanie i wcale nie musiał snuć domysłów. Wiedział, że to ona. Dopiero teraz usiadł ponownie obok niej i objął ją ramieniem, niepewnie do siebie przytulając. Nie poczuł ulgi. Był zmęczony, a w ustach czuł posmak krążków cebulowych.
Jego też bolała głowa.

■ ■ ■

Praca w barze nie była dobrym, długodystansowym rozwiązaniem, jednak Gloria Clarke zdawała się tego nie zauważać. Ciemnoskóra kobieta dawno temu przestawiła się na tryb nocny, nie mając problemu z przespaniem całego dnia. Nocą tryskała energią, a kiedy zdarzyło jej się wyskoczyć na zakupy w południe, krzywiła się na widok słońca i unikała jego promieni, uchodząc za zwyczajną dzikuskę. Nie lubiła ciepła, nie lubiła, kiedy temperatura przekraczała cudowne dwadzieścia stopni Celsjusza. Była stworzeniem nocnym, wysoka i wysportowana nie bała się zagrożeń czyhających na nią nocą, w zaułkach czy też za rogiem. Śmiało przebiegała dystans dzielący bar od mieszkania, z dumą prezentując swoje nowe buty Nike’a. 
Różniła się znacząco od swojej współlokatorki, tamta — nieznana jej praktycznie dziewczyna — chodziła spać, kiedy wskazówki zegara zbliżały się nieśmiało do jedenastki na tarczy kuchennego zegara. Czasami budziła się wtedy, kiedy z pracy wracała Gloria. Jadły razem, ale Clarke nie bawiła się w wyprowadzanie psa i wspólne spacery. Ten obowiązek z czystym sumieniem zrzucała na współlokatorkę. Nikt nie miał nic przeciwko. Ani dziewczyny, ani pies. Może dlatego nie wchodziły sobie w drogę, może dlatego dziwna była cisza w mieszkaniu, kiedy osiem minut po trzeciej nad ranem Murzynka otworzyła drzwi i stanęła w niewielkim przedpokoju. Nie zauważyła eleganckich butów, w których poruszała się ta druga, jak czule zwykła ją nazywać. 
Kundel, który z nimi pomieszkiwał, Pappy, szybko pojawił się przy swojej właścicielce. 
— Poszła na imprezę, co? — Kucnęła przy psiaku, czochrając jego kudłaty łeb. — W poniedziałek? 
Pokręciła głową, zajrzała jeszcze do pokoju współlokatorki, zamykając ze sobą drzwi, aby Pappy przypadkiem nie zasnął w jej pościeli. 
— Co powiesz na kurczaka w pikantnej panierce, Pappy? — spytała, stojąc już przy lodówce. Wcale nie zdziwiły jej dwie porcje obiadu. Mieszkała z niejadkiem, a Pappy na tym korzystał.

■■■

Spojrzał na rudowłosą kobietę idącą powoli u jego boku. Mijali kolejne szpitalne korytarze, kierując się na klatkę schodową udostępnianą tylko upoważnionym osobom. Byli takimi osobami, do koszul przypięte mieli plakietki informujące o tym, że są „gośćmi”. I tak właśnie było, kiedy Andy pchnął dwuskrzydłowe, niezbyt ciężkie, częściowo przeszklone drzwi z napisem „kostnica”, wiedział, że wkraczają na teren, który całkowicie podlegał władzy Josephine Walsh. Kobieta o surowym spojrzeniu, ostrych rysach twarzy i wiecznie ściągniętych ustach panowała tutaj autorytarnie. Nikt nie był w stanie podważyć jej zdania, a asystenci uciekali nazbyt często, przez co zarząd szpitala ściągał chętnych, młodych lekarzy sądowych do Walsingham z całego kraju, a nawet z innych państw europejskich. 
W równym tempie pokonywali teraz schody prowadzące do szpitalnych piwnic. Im niżej schodzili, tym było chłodniej. Browning przeszedłby tę drogę z zamkniętymi oczami, nie wpadając na nic, ani na nikogo. Gorzej było z małą Katie, która ledwo sięgała mu ramienia, a teraz kurczyła się w sobie jeszcze bardziej, stawiając bardzo niepewne kroki. Walsh, którą spotkała wczoraj nie napawała jej nadzieją na zawarcie nowej przyjaźni, dlatego rudowłosa, młoda kobieta musiała być bardziej powściągliwa. Nie kryła się z tym, że oziębła kobieta ją przerażała. 
— Komi… Andy, a co jeśli to faktycznie jest samobójca? — spytała, zadzierając głowę ku górze, aby choć na chwilę spojrzeć na profil mężczyzny. Szybko jednak zrezygnowała z przyglądania się Browningowi, który niezbyt delikatnie szarpnął ją za ramię, ratując przed wpadnięciem na wysoki kosz na śmieci. 
— Doskonale wiesz, co wtedy musimy zrobić, Kate. Do tej pory trafialiśmy na samych samobójców, kilka kradzieży i rozbojów. Jeśli chcesz poczuć dreszczyk adrenaliny, powinnaś przenieść się do Londynu. — Uśmiechnął się do niej, a uśmiech ten złagodził nieco pochmurne oblicze.  Nie przespał nawet dwóch godzin, być może udało mu się zdrzemnąć na godzinę tuż nad ranem. Kiedy ostatni raz spoglądał na cyfrowy wyświetlacz budzika, była godzina czwarta trzydzieści. O godzinie szóstej wstał wraz z pierwszym słowem wypowiadanym przez mężczyznę z miejscowego radia. Nie interesowała go prognoza pogody i wczorajsza wygrana siatkarzy. Był zmęczony i zły. Swojemu rozdrażnieniu nie chciał pozwolić wydostać się w domu, gdzie Diane sporą część nocy spędziła przy łóżka Arthura. To on musiał urządzić przedstawienie starszym dzieciakom, wracającym zbyt późno z szkolnej potańcówki. 
Wymknął się z domu już przed siódmą, od razu kierując kroki na komisariat. Siedząc przy swoim biurku, dopijał kawę kupioną w automacie i przegryzał suchego bajgla z dnia wczorajszego. Czekał na telefon od Walsh, a kiedy go odebrał, nie miał wątpliwości kogo ze sobą weźmie, ale teraz nie był przekonany, czy to najlepszy pomysł.
Idąca obok niego młoda funkcjonariuszka nieco pobladła. Miał świadomość tego, że to pierwsza sekcja Cole, ale skoro pracowała w takim, a nie innym wydziale, powinna do tego przywyknąć. 
— Londyn? — spytała cicho, niemal od razu po usłyszeniu jego porady. Nie wyglądała na przekonaną. Nie lubiła dużych miast i szczerze tęskniła za Kornwalią. — To nie dla mnie… — Pokręciła głową i nacisnęła klamkę do jedynych drzwi na końcu korytarza. Ostre światło żarówek sprawiło, że oboje policjantów zmrużyło oczy, próbując przyzwyczaić się do panujących tu warunków. Stali w przedsionku prowadzącym do sali autopsyjnej, gdzie przez dużą szybę mogli zauważyć ubraną w ochronny, błękitny fartuch Walsh. 



Całą trójką stali przy metalowym stole, na którym leżało pobladłe ciało młodego mężczyzny. Katie zauważyła, że był niezwykle przystojny. Regularne rysy twarzy, delikatny zarost, ciemniejsze, gęste brwi i jasne, złote włosy opadające na wysokie czoło. Nie mogła się nie uśmiechnąć, kiedy dotarło do niej, że porównuje go to typowych kalifornijskich surferów. Unosząc kąciki ust ku górze, sunęła wzrokiem po wysportowanym ciele. Blisko mu było do ideału, chociaż teraz wyglądał jak urodziwa, porcelanowa laleczka. Do momentu, w którym Katie nie zauważyła zszytych ciemnymi nićmi ran. Zrozumiała, że Walsh oszczędziła im widoku martwych organów, a sekcję przeprowadziła pewne dla potwierdzenia swojej tezy. Funkcjonariuszka przeniosła spojrzenie na lekarkę, która domagała się pewnie łuku tryumfalnego. Ruda prychnęła.
— Jak mówiłam. Samobójca. Kiedy umierał miał ponad trzy promile alkoholu we krwi, badania wykazały również obecność substancji pochodnej fenantrenu…
— Możesz prościej? — Andy wtrącił swoje trzy grosze. Denatowi nie poświęcił tyle uwagi, co kobiecie. Perfekcyjny makijaż, fryzura, wymalowane paznokcie. Zastanawiał się, dlaczego wygląda tak w pracy, w której kontakt z żywymi ludźmi ma ograniczony do minimum.
— Kodeina. Wprowadził się w stan niezłego odurzenia, może nawet euforii, przez co wizja śmierci nie wydawała mu się taka straszna.  Zdjęłam odciski palców i przekazałam je waszym technikom. 
— I umarł, bo się powiesił? — Katherine wepchnęła się przed komisarza, aby znaleźć się blisko szczupłej szyi trupa. Widniał na nim fioletowo-czerwony ślad. 
Josephine skinęła głową i skrzyżowała ręce na piersi, posyłając Browningowi znaczące spojrzenie.
— Rdzeń kręgowy jest w stu procentach przerwany, pojawiły się plamy opadowe, ilość alkoholu i narkotyku nie była na tyle duża, aby zabić go najpierw. Poza tym, brak na jego ciele śladów wskazujących na pomoc innego człowieka. Zdecydowanie się powiesił. To samobójca. 
— To…
— Nic więcej nie mam wam do przekazania. 
I poszła. Po prostu odwróciła się na pięcie, zakrywając wcześniej denata jasną płachtą. 

■■■

Upływający niespiesznie dzień nie różnił się niczym od pozostałych dni spędzonych w Walsingham, każdy zajmował się tym, co zostało przydzielone mu nieco wcześniej, okruszki bajgli walały się po biurkach ludzi, kubki z niedopitą kawą stały nieopodal, ale o tej porze nikt nie sięgał po kofeinowy napój. Browning przechodził przez salę, w której siedzieli podwładni mu ludzie. Dwa biurka były puste, a walające się po nich papiery świadczyły o wiecznym rozgardiaszu towarzyszącym dwójce techników, którzy większą część czasu spędzali w laboratoriach, na pierwszym piętrze pojawiając się naprawdę rzadko. 
Zatrzymując się przy biurku Ramireza, który napychał buzię kanapką z zieleniną i nieco zmieszany uniósł spojrzenie na przełożonego. Odchrząknął, kilkukrotnie uderzając dłonią w okolicach piersi. 
— Odprawa za dwadzieścia minut. Zwołaj wszystkich do konferencyjnej.
Nadal prowadzili śledztwo w sprawie znalezionego samobójcy, dopóki w stu procentach nie wyeliminują czynników zewnętrznych i jakichkolwiek innych podejrzeń, będą musieli grzebać się w tej sprawie. Sporą pewność dawały im wyniki przeprowadzonej sekcji, którymi zamierzał się właśnie podzielić. Przy dobrych wiatrach, po wynikach otrzymanych z laboratoriów szpitala i samej policji, powinni zamknąć śledztwo za maksymalnie trzy dni. Musieli jeszcze ustalić tożsamość i wezwać żyjących krewnych lub inne bliskie osoby do jej potwierdzenia. Wszystko wskazywało na to, że mogą spać w nocy spokojnie, a wszystko rozwiąże się samo. To był właśnie urok Walsingham, do którego Andy nie potrafił przywyknąć. Przyzwyczajony był do pracy na najwyższych obrotach, do wiecznego zostawania po godzinach i robienia cokolwiek, aby tylko pobudzić uśpione do tej pory komórki, aby zmusić mózg go intensywnego wysiłku. 
Odczekał, aż Ramirez skinie głową i ruszył do swojego niewielkiego biura, skrytego za w połowie przeszkloną ścianą. Zasunął rolety i usiadł w obrotowym fotelu, chowając twarz w dłoniach. Od ponad trzydziestu sześciu godzin był na nogach, niewiele spał, wlał w siebie hektolitry kawy i napojów energetycznych, przegryzając w ciągu dnia trochę chińszczyzny i mnóstwo słodkich batoników. Ciężko mu się myślało, ledwo powłóczył nogami, chociaż ludzie zawsze mu mówili, że ma niezwykle żywiołowy i elastyczny krok. 
Przesunął leniwie wzrokiem po ścianach w kolorze kawy z mlekiem i skupił spojrzenie na dłużej na kilku dyplomach. Gabinet, w którym pracował, nie należał do przytulnych. Był mały, okna ciągle się psuły, dlatego rzadko kiedy wchodził do przewietrzonego pomieszczenia. Wielkie biurko zajmowało co najmniej jedną trzecią powierzchni użytkowej. Dwie duże szafy dopełniały całości. Było tu ciasno, wręcz klaustrofobicznie. Otworzył szufladę i sięgnął po nieco już wyblakłą paczkę papierosów. Nie pamiętał, kiedy ostatnio zapalił. Chyba w Londynie, przy seryjnym mordercy, który za swój cel wziął wyrzutki w liceach. Do tej pory pamiętał, jak patrzył tamtemu mężczyźnie w oczy i z niedowierzaniem wysłuchiwał jego tłumaczeń. On im tylko pomagał, uwalniał ich od brzemienia codziennego życia, od nieprzychylnych spojrzeń, szturchnięć i opluć. Uwalniał ich od tego, co sam przeżywał w wieku dorastania. 
Zerknął na wiszący nad drzwiami zegar. Miał jeszcze chwilę czasu. Głowa ciążyła mu na tyle, że trudem utrzymywał wyprostowaną sylwetkę. Chciał się położyć, zamknąć robotę na dzisiaj i zasnąć w łóżku, wdychać lawendowy olejek, którym co wieczór Diane spryskiwała ich poduszki. Uśmiechnął się pod nosem na myśl o tym, że jego żona potrafiła urządzić prawdziwy rytuał związany z pójściem spać. Lubił w niej to, że potrafiła dopilnować wszystko, dopiąć na ostatni guzik. Żałował jedynie, że jej umiejętności ograniczały się do radzenia sobie w domu, w wielkim świecie, pełnym ludzi, chorób, wypadków, przekleństw i antypatii do drugiego człowieka była zupełnie bezbronna. 
Jeszcze dziesięć minut. Ułożył przedramiona na blacie biurka i przyłożył do nich policzek. Tylko na moment chciał przymknąć oczy. Tylko na moment. 


Na odprawę spóźnił się pięć minut, ale zauważył, że nie był ostatni. Tylko trzy osoby z pięciu zajęły miejsca. Katherine, Ramirez i Shermann. Katie jako jedyna w ich składzie była teraz w trakcie kursu, który miał ją wyszkolić na osobę kompetentną do przeprowadzania przesłuchań. Młoda kobieta miała nabyć wiedzę i umiejętności, jakie powinny usprawnić każde dochodzenie. Siedziała na jednym z krzeseł, rozkładając przed sobą cienką teczkę z kilkoma kartkami papieru, zapewne opinią samej Walsh. Na stole leżały też zdjęcia z miejsca zbrodni, między innymi zabezpieczone nieopodal dowody. Widział też zdjęcia denata ze stołu autopsyjnego, które miały być poparciem dla tezy wysuwanej przez lekarza sądowego. 
Samobójstwo. 
Andy nie miałby nic przeciwko temu, aby było to samobójstwo. Nie potrafił szanować ludzi, którzy skutecznie lub też nieco mniej skutecznie targali się na swoje życie, nawet jeśli mieli ku temu powody. Spotykał się z takimi przypadkami i niektórym udawało się upozorować wypadek lub nawet zbrodnie w afekcie, jednak wszystko potrafili rozwiązać. Nie było zbrodni doskonałej, dlatego nie można było mówić też o samobójstwie idealnym. Browning czuł się zmęczony problemami w domu, nie był pewien, czy na nowo potrafiłby się wdrożyć w system pracy, jaki oferowała mu policja metropolitalna. Tęsknił za tym i do tego był przyzwyczajony, jednak lat mu nie ubywało, a sielskie życie w Walsingham potrafiło rozleniwić.
Usiadł na swoim miejscu, odsalutował Shermannowi, który obracał w palcach długopis, posyłając przeciągłe spojrzenia młodej, rudowłosej funkcjonariuszce. Browning westchnął i próbował odwzajemnić uśmiech Ramireza, ale był pewny, że na jego twarzy pojawił się tylko niewyraźny grymas.
— Gdzie Gilbert i Matt? 
— Pewnie skoczyli na papierosa. Cały dzień siedzieli w laboratorium, odciski… — Shermannowi brutalnie przerwano, kiedy do pomieszczenia wtargnęła dwójka żywiołowych mężczyzn. Czarnoskóry Matthew Bell uśmiechał się do wszystkich, jakby właśnie odkrył Amerykę i czekał na możliwość skosztowania ziemniaka. Gilbert wyglądał nieco mniej przekonująco, ale Browning nie był pewien, czy aby ten osiłek o nieco szczurzej twarzy w ogóle się uśmiechał.
— Nie był sam! Za cholerę nie wiemy, kim on jest, ale… — Matt nabrał powietrza w płuca, chcąc kontynuować.
— Ale towarzyszył mu Wilbur Casey — monotonnym głosem wtrącił się Gilbert, rzucił na stół przed Andy’ego wyniki analizy daktyloskopijnej. 
— Ten z pensjonatu? Z Sunny Breeze? — spytał Ramirez, drapiąc się po policzku, na którym pojawiał się lekki zarost.
Wszyscy spojrzeli po sobie, naprawdę nic z tego nie rozumiejąc. To miało być samobójstwo, a obecność drugiego człowieka mogła wskazywać tylko na to, że ktoś pomógł nieznanemu mężczyźnie. Ciche westchnienie wyrwało się Browningowi, a wszyscy wpatrywali się przed siebie, jakby szukając logicznego uzasadnienia. 
— Dlaczego mamy odciski Wilbura w ba…
— MÓWIŁAM, ŻE TO NIE SAMOBÓJSTWO! — Cole poderwała się z krzesła, klasnęła w dłonie, aby oprzeć je o stół i lekko się pochylić, posyłając prawie każdemu rozentuzjazmowane spojrzenie. Uśmiechała się od ucha do ucha, szczerząc korygowane przez aparat ortodontyczny zęby. 
Mężczyźni w odpowiedzi przyłożyli dłonie do swoich czół i po prostu zaczęli się rozchodzić. Musieli teraz zrobić znacznie więcej, niż tylko ustalić tożsamość zmarłego. Każdy wiedział, jakie ma zadanie. Andrew został najdłużej, obserwując podśpiewującą pod nosem Kate, która zbierała wszystkie zdjęcia.
— Katie…
— Mówiłam, mówiłam!
— Dlatego nie pojedziesz jutro ze mną do pensjonatu. Będziesz z Shermannem. 
— Ale…
— Dobranoc, Cole.

12 komentarzy:

  1. Dobra, jestem i komciam, mam nadzieję nie tak beznadziejnie jak ostatnio. :D
    Po pierwsze: tak bardzo szkoda mi Diane! Polubiłam ją, bo jest taka... prawdziwa. Żona policjanta, matka, gospodyni domowa, pokazująca uczucia. Nie da się jej nie lubić, nie da się jej nie współczuć. Andy nie był wobec niej zbyt wyrozumiały, miałam ochotę dać mu w łeb, żeby ją jakoś wsparł, przecież to normalne, że mocno denerwowała się o zdrowie swojego syna!
    Noale dość o tym, bo zaraz tutaj strzelę wywodem o tym, jak mnie zdenerwował Andy, którego mimo wszystko nadal lubię, mam po prostu dobre skojarzenie, o. :D
    Wątek z Glorią taki trochę z rzyci wyciągnięty, ale wnioskuję, że bardzo istotny w dalszej części, więc się nie czepiam, bo poprawny jest.
    Kate jest cudownie... dziecinna. :D Nie, złe słowo, bo brzmi negatywnie. Ma dużo energii w sobie, o. Jest pozytywna po prostu, przy Andym, a zwłaszcza Walsh, do której sympatią nie pałam, taki kontrast piękny tworzy. A jeszcze jest ruda, to już w ogóle, polubiłam ją.
    Końcówka mnie zirytowała. Kate miała rację, a Andy tutaj odwala jakieś niewiadomoco, chce pewnie zgarnąć wszystkie pochwały, cham! Nieno, żartuję, ale to trochę niesprawiedliwe, szczerze mówiąc.
    Znając Kate (haha, to dopiero drugi rozdział) odwali jakiś numer i nie mogę się doczekać.
    Kocham Ramireza! O. Tyle. :D

    Loffki, czekam na nexta. <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Znalazłam Twojego bloga na jakimś rejestrze blogów, kiedy widniał tu tylko prolog. Jak na złość,
    nie zdążyłam przeczytać, a potem mój firefox odmówił posłuszeństwa i straciłam wszystkie karty, otwarte z poprzedniej sesji. W każdym razie cieszę się niezmiernie, że znów przeglądałam ten rejestr
    i dotarłam do Twojego bloga, co prawda najpierw trochę zmylił mnie szablon, bo ostatnio był trochę inny, ale 'operacja ghul' mnie naprowadziła, że jestem jednak, gdzie jestem :D Przeczytałam oba rozdziały, co prawda drugi musiałam podzielić na dwa, bo wczoraj padłam ze zmęczenia,
    ale doczytałam. Wydaje się, że masz bardzo lekką rękę do pisania; wykreowałaś bardzo dobrą postać, myśli i emocje Andego, jakie towarzyszą mu w pracy i w domu, dobre! Podobał mi się bardzo fragment, kiedy patrzył na swoją żonę i pisałaś tam o tej zaginionej namiętności i miłości między nimi, o tym jak ona została po prostu żoną, wtedy w środku krzyczę 'kobieto, weź się za siebie', ale
    to nie o niej, wiec... :D Zaintrygował mnie twój pomysł, podoba mi się to w jaki sposób przedstawiasz postaci, entuzjastyczna Kate, zdystansowana Walsh, żona głównego bohatera i sam Andy plus emocje, które jak już wyżej wspomniałam, towarzyszą mu. Żadna z postaci nie jest taka sama, wszystkie są wyraźne, mają coś, co je cechuje. Do tego bardzo fajne, trafne opisy, lubię czytać czyjeś opisy, bo sama od zawsze mam z tym problem. Ależ nasłodziłam! Tak się zaczytałam, że gdyby nawet były jakieś błędy to chyba bym ich nie wyłapała :D Pozdrawiam i życzę dużo weny, na pewno będę wpadać, żeby zobaczyć, czy trójka już jest 

    OdpowiedzUsuń
  3. Coraz bardziej lubię to opowiadanie. Naprawdę dobrze wychodzi Ci kryminał - tak naturalnie i lekko, i z polotem. Bo nie stworzyłaś bohaterów-robotów, ale dałaś im również prywatną przestrzeń, a obyczaj jest równie ważny co umiejętność ogarnięcia policyjnych spraw. Cieszę się, że w jednym tekście umiesz zamieścić tyle treści, emocji, wydarzeń. Lecę przez rozdział jak burza, bardzo zainteresowana i ciekawa kolejnych wątków. Naprawdę zaniepokoiłam się o stan synka Browninga. Szkoda, że chłopiec musi się zmagać z różnymi problemami zdrowotnymi zamiast czerpać z dzieciństwa całymi garściami... A Diane jest taką kruchą istotą! Też to zauważyłam, że radzi sobie doskonale jako gospodyni domowa, ale jest mało odporna na świat zewnętrzny. Nie wiem, jak oni się dopasowali do siebie, ale teraz wydają się sobie bardzo odlegli. No i w ogóle ten rodzinny wątek mi się podobał, mam wrażenie, że napisanie tej części sprawiło Ci przyjemność. Podobnie jak z resztą. Ta Murzynka, Clarke... Czy jej współlokatorką nie jest czasem tamta dziewczyna z poprzedniego posta, która została czymś odurzona? No i śledztwo w sprawie samobójcy, a w między to wplecione wspomnienia innych spraw. Lubię Cole i Ramireza, świetni bohaterowie, zabawni. Ale polubiłam również babeczkę z prosektorium, profesjonalistka w każdym calu. Mimo to jakiś szczegół musiała pominąć, albo było to morderstwo doskonałe. Naprawdę, akcja się powoli rozkręca i jestem zaintrygowana. Daj już trójeczkę! Całuję i życzę weny ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakbym znalazł ziemię obiecaną i w sieci blogów, w których musiałbym nadrabiać nie wiadomo ile rozdziałów znalazłem jakieś z rozsądną ich ilością. God bless.
    Pochwalę szablon - jest bardzo ładny, a tło świetnie dobrane do czcionki - nie razu w oczy i da się przeczytać więcej niż kilka zdań bez mrużenia oczu.
    Wykreowałaś kilka bardzo ciekawych postaci, na czele z Andy'm, którego nawet sytuacja rodzinna jest skomplikowana. Dodając do tego twoje lekkie pióro i tematykę (jak ja uwielbiam kryminały zachęcasz do kontynuowania czytania.
    Diane wydaje się być cholernie wrażliwą postacią. Nawet trochę za bardzo, w moim oczach wyszła z niej typowa panikara, pozbawiona inicjatywy. Ale jeżeli tak był zamysł to chylę czoła.
    Twój styl jest bardzo fajny - nieprzekombinowany, wszystko świetnie wyważasz i idealnej harmonii. Nie nudzisz, a ja - pomimo, że rozdział jest dość długi - nie miałem ochoty przerwać w połowie. Jestem naprawdę zaintrygowany twoją historią.
    Weny!
    psychopoduszka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam, z tej strony (mogłoby się wydawać, że ponownie... ) Insane z Sowiego Przylądku. Chciałabym poinformować Cię, że Twój blog został wybrany Blogiem miesiąca. Gratuluję i serdecznie pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Witam,
    Czy mam oceniać Twojego bloga? Ostatnia notka pochodzi sprzed dwóch miesięcy. Czekam tydzień na odpowiedź.
    Pozdrawiam! (Shiibuya)

    OdpowiedzUsuń
  7. EDIT: Wybacz, nie zauważyłam znaczka @. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, wiem, już zauważyłam, że przy adresie bloga jest znaczek sygnalizujący chęć otrzymania oceny mimo przeterminowania. Wcześniej go po prostu nie dostrzegłam. Tak czy owak dzięki za odpowiedź. Ocena się piszę.
      Ściskam!

      Usuń
  8. Witam! W imieniu swoim i całej Załogi ocenialni Shiibuya z przyjemnością informuję, że właśnie ukazała się ocena Twojego bloga. Pozdrawiam i życzę miłego dnia z nadzieją, że docenisz moją pracę i kulturalnie skomentujesz recenzję.

    OdpowiedzUsuń
  9. Jestem pod dużym wrażeniem Twojego stylu. Rzadko kiedy czyta mi się historie tak płynnie... Bez bicia przyznaję się, że zaledwie liznęłam najnowszy rozdział, ale to wystarczyło, żeby Operacja GHUL mnie zaciekawiła. Lubię, lubię, już lubię. Słownictwo mnie zachwyca i jestem przekonana, że treść również mnie nie zawiedzie.

    Wrrócę.

    Ps. Szablon jest... wooow. Nie mogę oderwać wzroku od tego papierosa no. ;)

    arrancarno6.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Witam!
    W imieniu swoim i całej Załogi ocenialni Shiibuya z przyjemnością informuję, że Twój blog znalazł się na trzeciej pozycji w ramce "Najwyżej ocenione". Gratulujemy!

    OdpowiedzUsuń
  11. Jestem pod wrażeniem. Szczerze to nawet pod wielkim wrażeniem. Ledwo przeczytałam pierwsze zdanie, zapragnęłam więcej. Pierwszy raz od dawna tak szybko przeczytałam czyjś tekst. Opisy krótkie, przejrzyste, proste - działają na wyobraźnię bez zbędnych, zbyt kwiecistych wyrazów i porównań. Gratuluję! Jesteś świetna. :)

    [ miastotajemnic.blogspot.com ]

    OdpowiedzUsuń